Jak to jest, że
ludzie, im większą mają swobodę w dokonywaniu wyborów, również tych „genderowych”,
dotyczących pracy, ubioru, stylu życia, coraz bardziej poszukują, ba! domagają
się różnic i jasnego podziału.
Sklep z LEGO jest fenomenalnym miejscem do obserwacji ludzi.
Częściej tych dużych, niż tych małych.
Rodzice mają bardzo silną potrzebę jasnego podziału klocków
na te dla chłopców i dziewczynek. Czasem o ten podział pytają, częściej jednak
sami takiego podziału dokonują. Najważniejszymi kryteriami według nich są:
1. Kolor pudełka. Główne rozróżnienie rodziców,
chętnie stosowane przez firmę. Różowy bezwzględnie zarezerwowany jest dla
dziewczyn. Choćby w środku miało znajdować się najbardziej wypasione auto w
sklepie. Nope. Różowy jest dla dziewczyn. To samo z fioletem i odmianami tych
dwóch kolorów. Czarny jest dla chłopaków. No i niebieski. Niebieski również jest dla chłopców. Zwłaszcza tych najmłodszych. W bardziej
ekstremalnych przypadkach rodzice postrzegają tą różnicę dychotomicznie – jasne
dla dziewczyn, ciemne dla chłopców.
2. Tematyka. Dla chłopców są wszystkie bajki (Star
Wars, Ninjago itp.) a także samochody i roboty. Również seria CITY, która, jak
nazwa wskazuje, przedstawia po prostu miasto – ulice, służby drogowe, miejskie,
pociągi. Dla dziewczyn przeznaczone są klocki z elfami i dziewczynkami – gwiazdami
pop, robiącymi zakupy, opalającymi się itp. Dla dziewczyn też zarezerwowane są
zwierzęta. Wszelakie.
3. Klocki po prostu. Rodzice często wychodzą z
założenia, że LEGO jest dla chłopców. A dziewczynki nie chcą się nimi bawić. Błąd.
Myślę, że znajdzie się milion takich jak ja, które bawiły się w dzieciństwie
klockami LEGO.
O ile dzieci zgadzają się z takim podziałem rodziców – nie mam
nic przeciwko. Wkurzają mnie jednak dwie rzeczy.
Po pierwsze, że te
chore czasem podziały dotyczą również klocków dla dzieci do 3 lat. Problematyczny
staje się więc pojazd do ciągnięcia na sznurku, supermarket ze złodziejem
(sklep jest kobiecy, złodziej męski, a rodzice dostrzegają najbardziej ten
element, który jest przeciwny płci ich dzieci). Na nic zdaje się moje
namawianie, że to naprawdę fajny zestaw. Że straż pożarna z pewnością może
spodobać się małej Kasi. Nie. To męska sprawa. Nawet jeśli Kasia obchodzi
dopiero roczek i nie ma pojęcia co to płeć i co wypada a co nie.
Po drugie – nienawidzę, gdy rodzice nakazują bądź zabraniają
dzieciom wyboru tego, co im się podoba. I nie chodzi tu o cenę czy
nieodpowiedni wiek. Chłopiec lubiący zwierzęta słyszy od swoich rodziców „przestań,
to są dziewczyńskie klocki! Zobacz, tam są fajniejsze” (tata prowadzi więc syna
do ukochanych przez SIEBIE Star Warsów). Dodać należy, że słowo „dziewczyńskie”
wypowiadane jest często pogardliwie. Z drugiej jednak strony, dziewczynki mają
jeszcze gorzej, bowiem dla nich asortyment jest znacznie bardziej ograniczony.
Gdy ich oczy zapalają się na widok klocków z bajki, którą oglądają w telewizji (i
nie jest to bajka o paczce najlepszych przyjaciółek) kierowane są na dział „różowy”
ze słowami „nie nie Zosiu, to jest dla chłopców, klocki dla ciebie są tam”.
Jednym z bardziej ekstremalnych przykładów takich podziałów jest sytuacja, gdy ojciec nie chciał kupić synowi lizaka (lizaka!) LEGO tylko dlatego, że "są same dziewczyńskie kolory". Dodam tylko, że lizaki były w kolorze białym i żółtym. Nawet jeśli była to tylko wymówka (może nie chciał kupować mu słodyczy), to podany argument był po prostu głupi. I powielający niepotrzebne stereotypy.
Nastawiając od najmłodszych lat na takie rozróżnienie,
trudno się dziwić, że dzieci internalizują te zachowania i później je
powielają. Mam wrażenie, że kobiety są nawet bardziej zatwardziałe w tych
podziałach. Mimo, że sprzeciwiają się np. nierównościom w pracy wynikającym z
płci, same powtarzają i szczepią w swych dzieciach słowa i zachowania, które te
stereotypy utrwalają.
Oczywiście, takie zachowania nie dotyczą wszystkich
rodziców. Ale obserwuję je u naprawdę dużej ilości dorosłych. Szkoda, że w tym
wszystkim nie zdają sobie sprawy z tego co robią i jak wielką moc mają słowa,
którymi się posługują.