wtorek, 24 listopada 2015

Wieczne dzieci

1 | skomentuj






Niedziela . Wracam z siłowni. W korytarzu stoi zirytowana mama w pełnym rynsztunku – kurtka, czapka, ciepłe buty.

- Gdzie ten ojciec? Ile można gadać z kolegami? Muszę wyjść a sos mi się gotuje!
- Ja wychodzę dopiero o 12:20. Zostaw mi ten sos. Jak tata nie wróci, to go po prostu wyłączę.
- Nie wyłączysz. Zapomnisz. (nie wiem skąd takie oskarżenia…)
- Wyłączę! Obiecuję!
- No dobra. Tylko wiesz, to tak trzeba kurek do końca przekręcić. W prawo! Do okna w sensie.
- Maaaamooo! Mam 23 lata, gotowałam na tej kuchence milion razy. Wiem jak ją obsługiwać.
- No dobra, dobra.


PUNKT 12:20. Nie wcześniej i nie później. 

Telefon. Odbieram i nie bawiąc się w konwenanse od razu mówię:

- Tak mamo, wyłączyłam sos. Nie, nie ma taty. Tak, też uważam, że to skandal mieć kolegów i z nimi rozmawiać.
- A. Wyłączyłaś. No to dobrze.



Mamy to mamy. Zawsze będą nas traktować jak małe dzieci. Za to je w końcu kochamy, prawda?

środa, 18 listopada 2015

Szyby niebieskie od telewizorów

0 | skomentuj





Telewizja chyba mnie nie lubi.


Mam problemy z zasypianiem. Nie należę do tych ludzi, którzy zasypiają zawsze, wszędzie i w przeciągu jednej minuty. W tej dziedzinie reprezentuje mnie M., który  NAPRAWDĘ potrafi zasnąć zawsze, wszędzie i w ciągu minuty (właściwie to w trakcie wypowiadanego przez siebie zdania też potrafi zasnąć). 

Ja tak nie umiem. Nie mogę.

No więc jak już tak leżę i czekam aż mnie Morfeusz porwie w swe objęcia, by nie leżeć jak kłoda i nie gapić się w sufit, umilam sobie jakoś czas. 

Nie jakoś.

Oglądam telewizję.

To właściwie jedyny moment dnia, gdy włączam TV. Skaczę po kanałach i co widzę?  National puszcza właściwie cały czas to samo, na TVNie i podobnych o tej godzinie leci wróżbita Maciej/ Dawid czy inny postrzeleniec, a inne kanały serwują pornole. Albo jest już za późno nawet na nie. No więc przełączam dalej (właściwie powinnam mówić w czasie przeszłym, bo mój telewizor pokłócił się ze wszystkimi pilotami i żeby przełączyć musiałabym wygramolić się spod ciepłej kołderki, co jest absolutnie niemożliwe, dlatego też oglądam wciąż jeden kanał, bez względu na to, jak głupie rzeczy na nim lecą) i najczęściej zostaję na TLC.
I zawsze trafiam na rzeczy dziwne.

Mogłabym już robić za prywatnego doktora. W małym palcu mam przypadki z ostrego dyżuru, urazy spowodowane wyuzdanym/ bezmyślnym seksem, ciąże z zaskoczenia i naturalistyczne porody czy, mój absolutny faworyt, wstydliwe choroby. Nie straszne mi krzywe penisy, grzybice genitaliów, wypadające odbyty i wszelkie inne choroby, którymi normalny człowiek nie idzie świecić przed kamerą. 

No dobra. Niech im będzie. Jest jakaś zmiana. Ostatnio często trafiam też na programy o ślubach. Salony sukien ślubnych, szycie sukni ślubnych, moje wielkie cygańskie wesele. Ja wiem, ze niedługo mam swoje, ale nie muszą mi o tym przypominać na każdym kroku. Poza tym pokazując mi suknie za 6000 dolarów nie pomagają mi zupełnie. 

No i przez te krzywe penisy i ślubne suknie nie wytrzymałam. 

Postanowiłam zdradzić TLC. 

Z powodu zepsutego pilota moja cierpliwość w zmienianiu kanałów skończyła się już na czwartym pstryknięciu. TV4. Akurat leciało 1000 sposobów na śmierć. O – pomyślałam – może będzie coś ciekawego, zabawnego przed snem (wiem, że żadna śmierć nie powinna mnie śmieszyć, ale wiem też, że wy też tacy jesteście). A więc oglądam.

Oglądam i oczom nie wierzę. 

Zamiast rozbawionej miny na twarzy mam grymas zniesmaczenia. Zamiast głupich, bezmyślnych, ale lekkich sytuacji przed oczami mam dziewczynę, która umiera z powodu swojego fetyszu. Ów fetysz polega na czerpaniu przyjemności z bycia obrzygiwaną. Tak się kobiecina zatraciła w ekscytacji, że zadławiła się świeżo zjedzonymi przez zwycięzcę kulinarnego konkursu burgerami.  

Żeby oni w innych filmach próbowali tak dokładnie odtworzyć przebieg wydarzeń…

Ale przetrwałam i to. Stwierdziłam, że teraz musi być lepiej.
No i było.

Następny był ultra bogaty burak, który usiadł w jacuzzi na filtr, przez co zassało mu odbyt, co w konsekwencji spowodowało wyrwanie mu z dupy jelit i innych narządów. Znów twórcy bawili się w naturalistów, starając się wiernie odtworzyć możliwy przebieg wydarzeń. Bardzo wiernie.

No nie. No po prostu no nie.


A telewizor tak daleko…

wtorek, 10 listopada 2015

Jaki ojciec taki syn

0 | skomentuj






Często mówi się, że „niedaleko pada jabłko od jabłoni”. Nawet jeśli chcemy, trudno nam uniknąć dziedziczenia schematów i cech od rodziców. Nawet jeśli się nam one nie podobają. Obserwuję to wokół siebie, zauważam w sobie. To dzieje się jakby obok nas, niechcący. A jednak się dzieje. 

Ostatnio siedziałam przy stole z osobami mi bliskimi. Była to rodzina, rodzice i dorosłe dziecko. Na początku starałam się w rozmowie uczestniczyć, temat był dla mnie szalenie ciekawy, jednak nie bardzo umiałam (i chciałam) wciąć się w wymianę zdań silnych osobowości - ojca i syna. Matka, podobnie jak ja, zrezygnowała z udziału w grze i jedyne komentarze wygłaszała do mnie. Atmosfera była tym bardziej podkręcona, bo na stole stał alkohol i panowie, w krótkich przerwach między kolejnymi argumentami, wypijali kolejkę za zdrowie. Postanowiłam zamilknąć. Zapadłam się wygodnie w bujany fotel i obserwowałam.

Argumenty fruwały w powietrzu. Rozmowa była rzeczowa. Ale ewidentnie trafiło na siebie dwóch silnych samców, którzy chcą mieć decydujący głos. Silni podobnie, bo i styl rozmowy bardzo podobny. Ojciec i syn, nie dało się tego ukryć.

Władcze, szerokie gesty. Podnoszenie głosu (nie krzyk) w ekscytacji i zniecierpliwieniu jednocześnie. Przedłużone monologi, przerywanie w pół słowa, walka o czas. Wzajemne wytykanie sobie przedłużonych monologów, przerywania  i zawłaszczania czasu. Gesty „tłumacza” – ręka złożona w „dziubek”, potrząsana w rytm wyjaśniających sytuację słów (wyjaśniających, ponieważ dopóki się ze mną nie zgodzi, nie rozumie o co chodzi).

To jak turniej w tenisa stołowego – głowa cały czas chodzi od jednego zawodnika do drugiego. Reakcja goniąca akcję. Szybka piłka. Walka o wygraną. Rozmowa nie może skończyć się na wymianie poglądów – ktoś musi wygrać. I muszę być to ja. Nie on. 

Podobieństwo stylu rozmowy widoczne było gołym okiem. Zarzuty o irytujące gesty czy zwroty równie dobrze mogli skierować do siebie. Ale tego nie widzieli. Nie widzieli, jak bardzo są do siebie podobni. Jak bardzo syn, dla którego ojciec jest autorytetem, zinternalizował jego styl rozmowy.

Patrzyłam na to wszystko i wciąż się zadziwiałam. Wiedziałam, że są do siebie podobni w swojej zaciętości, ale tak ogromne podobieństwo zarówno mnie uderzyło jak i rozbawiło. Niejeden raz słyszałam bowiem jak bardzo syn irytuje się takimi rozmowami z ojcem twierdząc, że nie da się z nim normalnie dyskutować. 

Z nim czasem też. Tak na marginesie.


Zróbcie sobie taki socjologiczny eksperyment. Odsuńcie się od rozmowy, powstrzymajcie od głoszenia swojego sądu na jakiś temat. Skupcie się za to na tym co inni mówią, ale przede wszystkim na to, jak mówią. Zanalizujcie ich tak, jak analizuje się polityków podczas debaty. Zobaczycie, jak wiele nowych rzeczy możecie się dowiedzieć o osobach, które wydaje wam się, że znacie dobrze. A jeśli to rodzina – jakie podobieństwo w ich zachowaniu da się odczytać. 

To nie tylko dla zabawy. Taka wiedza przydaje się w życiu – w pracy, w domu, wśród znajomych. Będziecie wiedzieli z kim i jak rozmawiać, żeby dojść do porozumienia. Uniknąć konfliktów. Żeby zadowolić rozmówcę i osiągnąć własne korzyści.

piątek, 6 listopada 2015

Dla M.

4 | skomentuj


Dziś moja wakacyjna miłość ma urodziny. Dziś urodziny ma Miłość Mojego Życia.


Wiem, że brzmię sentymentalnie, nic to.

Bo wiecie, naprawdę zazdroszczę samej sobie. Ostatnio O. powiedziała coś, co mnie uderzyło. Prostota podszyta naiwnością, ale cholernie prawdziwa. Powiedziała, że czasem wydaje jej się, że nikt inny na świecie nie ma takiego związku jak ona i nikt nie może tak kochać.I patrząc na inne pary porównuje się do nich, zawsze wypadając lepiej.

To piękne.

I choć wcale niekoniecznie jest to prawdą, nawet jeśli istnieją związki bardziej idealne (stopniowanie, choć niepoprawne, jakże odpowiednie), to cudowne uważać, że twój jest najidealniejszy.

Też tak czuję.

Po siedmiu wspólnych latach, po wspólnym dorastaniu, dorośnięciu, wciąż jesteśmy razem. Szczęśliwi. W procesie dorastania, kierowaliśmy się jedną zasadą: zmieniaj się przy kimś, nie dla kogoś. Mimo wielu zmian, dla siebie wciąż jesteśmy tacy sami. Tak samo potrafimy się śmiać, głośno śpiewać, rozbrajać jednym słowem. Po siedmiu latach nadal mamy ze sobą o czym rozmawiać, często godzinami debatując na tematy trudne, życiowe. Po siedmiu latach wciąż patrzymy na siebie z czułością i tęsknimy za wtuleniem się w siebie. Po siedmiu latach wciąż się od siebie uczymy. Cierpliwości, zrozumienia. Miłości.

Życzę Wam takiej miłości. Miłości, która daje siłę, pozwala stawiać światu czoła, otwiera na wyzwania, daje pewność, że masz przy sobie osobę, która trzyma cię mocno za rękę i razem z tobą dzieli sukcesy i porażki.


Dziękuję Ci, M.