wtorek, 15 marca 2016

Nowa, punktualna, ja





Wstałam rano z planem nowej JA.

Trzeba zacząć zmieniać swoje życie (jakby mało mi się miało zmienić w najbliższym czasie), a przede wszystkim – pokonywać swoje słabości. Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że największą z nich jest moje spóźnialstwo.

No więc wstałam. Przedziwnym cudem wyrobiłam się szybko, choć wcale nie obudziłam się wcześniej (część zasług przypisać można suchemu szamponowi do włosów – chwała jego bohaterom!). Dość sprawnie uporałam się też ze spiskiem przeciwko wszelakim produktom Ziaji – stado czerwonych buntowników zastało uciszone fluidem i porcją wapna.

Wszystko szło gładko. 

Z domu wyszłam sześć minut przed czasem. SZEŚĆ MINUT.  Nie trzy. Sześć. Szłam wolnym krokiem. Podziwiałam przyrodę a w głowie powtarzałam jak mantrę: Jesteś zwycięzcą! Jesteś zwycięzcą! Szłam prostą drogą a w tle leciała piosenka opisująca moje życie. Byłam żywym, optymistycznym teledyskiem. 

Całą tą dumą z własnej osoby, która aż ulatywała mi uszami, musiałam się z kimś podzielić.  Musiał mnie docenić ktoś jeszcze. Ktoś, kto wiecznie narzeka na moje spóźnialstwo. I roztrzepanie. 

M. Oczywisty wybór. 

- M. jestem już na przystanku! 

Robię dramatyczną pauzę, ale uświadamiam sobie, że przecież M. nie wie, o której miałam mieć autobus. 

- Trzy minuty przed czasem! Normalnie bym dopiero wychodziła z domu! A już jestem! – ćwierkam radośnie do słuchawki. Moja intencja jest oczywista i M. ją rozumie.
- No gratulacje! Niesamowite, że zdążyłaś!

Tak właściwie to dopiero wtedy doszłam na przystanek. Muszę przyznać, że byłam nieco zawiedziona, że nie czeka na mnie Zygmunt Chajzer z kwiatami w rękach, gratulujący mi wykonania zadania w programie Twoja Chwila Prawdy. W ogóle nikt tam na mnie nie czekał i nie bił mi braw. Pod wiatą siedziała tylko mała, smętna dziewczynka, która nie uraczyła mnie nawet krzywym spojrzeniem. 

Ale nie przejmowałam się. Plan nowej ja był w toku. Jestem zwycięzcą. Dalej wesoło trajkotałam do słuchawki.

- Nie dzwonię tylko po to żeby Ci to powiedzieć (oczywiście, że po to). Chciałam Ci jeszcze powiedzieć o kwiatach. Czy ty wiesz, że są już przebiśniegi i krokusy?!
- Myszko. Ja nie wiem co to jest.

Tysiąc razy go tym katowałam a on jak zwykle przefiltrował to i wylał razem z potokiem innych słów.

- No przebiśniegi to są takie ładne. Mają zieloną łodyżkę i taki biały kwiatek jak dzwoneczek. I ten kwiatek tak zwisa jak zwiędnięty kwiat od Ciebie, ale to tylko pozory. A krokus… krokus to taki karłowaty tulipan. I były pomarańczowe i białe…
- Tulipan?

Dałam już sobie spokój z tym tłumaczeniem. Wiedziałam, że gdyby moje życie zależało teraz od tego, że M. musi opisać któregoś z tych kwiatów, przepadłabym bezpowrotnie. Ale nadal niczym się nie przejmowałam. 

- I te kwiaty tak na mnie patrzy…. KURWA. 

Rozłączyłam się.


Nikt nie czekał na mnie na przystanku. Nikt nie czekał na przystanku. Jestem na złym przystanku!


Odwróciłam się i zobaczyłam go. Właśnie skręcał na przystanek. Nie mój przystanek. Na szczęście codzienna wprawa pozwoliła mi go dogonić łamiąc przepisy jedynie trzy razy. Nawet zadyszki nie miałam.

Oddzwoniłam do M. Nie bawiąc się w konwenanse, zapytał krótko i tylko z odrobiną rozbawienia w głosie.

- Zdążyłaś?


Nie mam pojęcia skąd wiedział. Jakby to było coś oczywistego. Właściwie to muszę się zastanowić co z tym planem nowej ja. Widocznie los tego ode mnie nie wymaga i kocha mnie taką zawsze chwilę spóźnioną.

I M. też mnie taką kocha. Chyba.

1 komentarz: