poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Najwyższy czas




Jest 30.07.2016 (musicie mi uwierzyć na słowo). 

Nie odzywałam się tu od… stanowczo za długo. Absolutnie nie dlatego, że nie chciałam. Ale ilość obowiązków, zadań i spraw nieco mnie przytłoczyła, spychając pisanie na dalszy plan. Wybaczcie. Obiecuję poprawę. 

Czy coś się zmieniło od kwietnia? Bardzo dużo. Skończyłam studia. Zostałam magistrem.

(Zostałam żoną….Ale o tym później)

Wyszłam w końcu spod mojej kołderki komfortu.

Dostałam nową pracę. Przyznaję, nie szukałam. To przyszło całkiem spontanicznie. Samo. Gdy w ciągu 48h zdążyłam złożyć CV, pójść na rozmowę kwalifikacyjną i dostać pracę, wieczorem drugiego dnia usiadłam i zaczęłam panikować. Trochę głośno, dużo więcej w głowie. Na zewnątrz – że przez pracę nie pojedziemy z M. w podróż poślubną. Że dofinansowanie przepadnie. Że przed ślubem kolejny stres. A w głowie – NIE PORADZĘ SOBIE. 

Ale na szczęście obok był M. Wyczuł strach. Postawił na nogi. Zapewnił, że damy radę. Że jest dumny. Że mam się w ogóle nie zastanawiać. Że się cieszy i mnie wspiera.

No i wyczłapałam się. 

Bałam się. Oj tak. 

Muszę przyznać, że los był dla mnie bardzo łaskawy. Zaczęłam pracę w zawodzie. Pracę w firmie, gdzie pracują moje dziewczyny, osoby, na które mogę liczyć, które naprawdę szczerze lubię i  w których mam wsparcie. Pracę, w której atmosfera jest fajna a warunki dobre (no, może poza krzesłem niespełniającym wymagań BHP). 

Że dwa tygodnie przed ślubem? Przynajmniej nie myślałam tyle o tym, czego jeszcze nie zrobiłam. Że muszę mieć wolne na ślub? Udało się. Że podróż poślubna? Będę walczyć, żeby jednak się udało. Że wielu rzeczy nie wiem? Ano nie wiem. Poznam. Dowiem się. Udoskonalę. Będę w tym co robię coraz lepsza.


Jest 30.07. A to oznacza, że za tydzień o tej porze będę już panią M. Żoną. Będę się bawić na własnym weselu.

Wiecie jakie to abstrakcyjne?! Nadal to do mnie nie dochodzi.

Muszę przyznać, że bałam się trochę, że przyjdą jakieś wątpliwości. Że będę myślała, że przecież to na całe życie, że ostatecznie, że może jednak nie powinnam. Ale nie. W ostatnim czasie, chyba bardziej niż kiedykolwiek, czułam, że robię dobrze. Że jestem pewna. Że będzie sielankowo? Oczywiście, że nie. Wiem, że nie raz będę miała ochotę rzucić w M. wszystkim co będę mieć pod ręką, będę wyobrażać sobie, że spada na niego kowadło jak na kojota z Looney Tunes. Skąd to wiem? Bo już tak sobie wyobrażam. Nikt tak nie doprowadza mnie do szewskiej pasji.

Ale nikt też tak nie daje poczucia bezpieczeństwa, miłości i spokoju. Tej kołderki komfortu, która jest w życiu szalenie potrzebna, pozwala schronić się przed światem. I daje siłę, by uchylić kołderkę tam, gdzie ona ciąży. Wpuścić świeże powietrze.

Dziś 30.07 i to jest dobry dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz