wtorek, 19 stycznia 2016

Przepraszam, czy da mi pan pieniądze?



Pojechałam po suknię ślubną. Oczywiście nie sama. Wzięłam ze sobą posiłki – Mamę oraz dwie przyjaciółki. Wzięłam tez drajwera w postaci M., który grzecznie czekał na nas pod salonem i się uczył.
Właściwie to nie tylko się uczył, bo w ramach zwiedzania Pruszcza Gdańskiego wybrał się również do regionalnej restauracji i zamówił tam McChickena albo inny Happy Meal.

No więc pojechałam.
I kupiłam.
(tu należą się fanfary, naprawdę)

Ale tak to już jest, że jak wiesz, że chcesz coś kupić, to wcale nie bierzesz ze sobą pieniędzy. A wiesz też, że nie zapłacisz tam kartą. 

I że to zakup nieco droższy niż Happy Meal Andrzeja.

Odbyło się „say yes to the dress” i przyszło do płacenia. Kipiałam ze szczęścia, że w końcu znalazłam tą jedyną, więc beztrosko stwierdziłam, że zaraz wypłacę. Na ziemię sprowadziła mnie A. pytając, czy mogę TYLE wypłacić na raz i czy nie mam limitu?

Ale jak limit? Jak przystało na kobietę nie ustawiałam, nigdy nic nie wiadomo. To źle że nic nie ustawiałam?!
Podpowiadały mi baby, że źle.

No to niedobrze. Ale nic to. Na pewno wypłacę w jakimś banku. Jakimś, bo przecież mam konto w banku internetowym, którego jedyny oddział jest w Gdańsku. Ja zaś jestem w Pruszczu. 


Poszłam więc po Andrzeja i oznajmiłam mu, że jedziemy do centrum. Pruszcza oczywiście. Jako że mieliśmy już za sobą wzniesienie oczu do nieba i komentarz na temat braku gotówki, pojechaliśmy w ciszy, mijając ogromny korek w stronę powrotną do salonu.


W centrum odwiedziłam cztery banki. Cztery. Żaden nie chciał mi wypłacić gotówki. Była już 16.40, a o 17:00 zamykają, więc drogę do każdego pokonywałam biegiem. M. biegał za mną a za nami ciągnęła się moja frustracja i jego podwyższone mocno ciśnienie. 

(Na pocieszenie w moich butach odbywała się impreza zimowych, ciepłych wkładek. Wiedziałam, że na pewno nie ma ich na miejscu. Po powrocie do domu jedna leżała NA stopie a drugiej nie było. Po prostu. Stwierdziłam, że wypadła z kozaka sięgającego kolan, no innego wyjścia nie było. A było. Po dwóch godzinach znalazła się w nogawce mocno obcisłych rurek)


Gdy na darmo odwiedziłam bank numer pięć, zrezygnowana stanęłam na środku.


I wtedy wpadłam na pewien pomysł. M. wysłałam już do auta, nie nadawał się więcej na pogoń za mną i moimi wędrującymi wkładkami.


Wróciłam do auta po 3 minutach.


Z gotówką.


- Mam. Możemy pędzić do salonu. Mama i K. pewnie się niecierpliwią.
- Jak masz? Skąd masz?
- Wypłaciłam z bankomatu.
- ….
- ….
- Żartujesz, prawda?
- Ale co?
- Nie próbowałaś najpierw wypłacić z bankomatu tylko lataliśmy jak debile po całym Pruszczu w poszukiwaniu banku, który i tak na pewno nam nie wypłaci kasy?!

(emocje nieco wzrosły)

- ….. kocham Cię (próbowałam załagodzić najlepiej jak potrafiłam)
- Nie denerwuj mnie.
- Przepraszam. No przepraszam. Byłam pewna, że się nie uda, dziewczyny mówiły, że na pewno mam limit!


Zamilkliśmy na 5 długich minut.


- Nie poradzimy sobie w życiu.
- Poradzimy – pocieszyłam M. – Tylko trochę naokoło i dłużej.




P.S. Dziewczyny mam dwie rady dla Was. Po pierwsze: jeśli domyślacie się, że kupicie suknię ślubną, to na wszelki wypadek weźcie ze sobą gotówkę. Po drugie: nie mówicie swoim facetom ile kosztowała sukienka (ani welon ani żadne takie). Tak jest po prostu bezpieczniej. Musicie mi uwierzyć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz