Pojechałam po suknię ślubną. Oczywiście nie sama. Wzięłam ze
sobą posiłki – Mamę oraz dwie przyjaciółki. Wzięłam tez drajwera w postaci M.,
który grzecznie czekał na nas pod salonem i się uczył.
Właściwie to nie tylko się uczył, bo w ramach zwiedzania
Pruszcza Gdańskiego wybrał się również do regionalnej restauracji i zamówił tam
McChickena albo inny Happy Meal.
No więc pojechałam.
I kupiłam.
(tu należą się
fanfary, naprawdę)
Ale tak to już jest, że jak wiesz, że chcesz coś kupić, to
wcale nie bierzesz ze sobą pieniędzy. A wiesz też, że nie zapłacisz tam kartą.
I że to zakup nieco droższy niż Happy Meal Andrzeja.
Odbyło się „say yes to the dress” i przyszło do płacenia. Kipiałam
ze szczęścia, że w końcu znalazłam tą jedyną, więc beztrosko stwierdziłam, że
zaraz wypłacę. Na ziemię sprowadziła mnie A. pytając, czy mogę TYLE wypłacić na
raz i czy nie mam limitu?
Ale jak limit? Jak przystało na kobietę nie ustawiałam,
nigdy nic nie wiadomo. To źle że nic nie ustawiałam?!
Podpowiadały mi baby, że źle.
No to niedobrze. Ale nic to. Na pewno wypłacę w jakimś
banku. Jakimś, bo przecież mam konto w banku internetowym, którego jedyny
oddział jest w Gdańsku. Ja zaś jestem w Pruszczu.
Poszłam więc po Andrzeja i oznajmiłam mu, że jedziemy do
centrum. Pruszcza oczywiście. Jako że mieliśmy już za sobą wzniesienie oczu do
nieba i komentarz na temat braku gotówki, pojechaliśmy w ciszy, mijając ogromny
korek w stronę powrotną do salonu.
W centrum odwiedziłam cztery banki. Cztery. Żaden nie chciał
mi wypłacić gotówki. Była już 16.40, a o 17:00 zamykają, więc drogę do każdego
pokonywałam biegiem. M. biegał za mną a za nami ciągnęła się moja frustracja i
jego podwyższone mocno ciśnienie.
(Na pocieszenie w moich butach odbywała się impreza
zimowych, ciepłych wkładek. Wiedziałam, że na pewno nie ma ich na miejscu. Po powrocie
do domu jedna leżała NA stopie a drugiej nie było. Po prostu. Stwierdziłam, że
wypadła z kozaka sięgającego kolan, no innego wyjścia nie było. A było. Po dwóch
godzinach znalazła się w nogawce mocno obcisłych rurek)
Gdy na darmo odwiedziłam bank numer pięć, zrezygnowana stanęłam
na środku.
I wtedy wpadłam na pewien pomysł. M. wysłałam już do auta, nie nadawał się więcej na pogoń za
mną i moimi wędrującymi wkładkami.
Wróciłam do auta po 3 minutach.
Z gotówką.
- Mam. Możemy pędzić do salonu. Mama i K. pewnie się
niecierpliwią.
- Jak masz? Skąd masz?
- Wypłaciłam z bankomatu.
- ….
- ….
- Żartujesz, prawda?
- Ale co?
- Nie próbowałaś najpierw wypłacić z bankomatu tylko lataliśmy
jak debile po całym Pruszczu w poszukiwaniu banku, który i tak na pewno nam nie
wypłaci kasy?!
(emocje nieco wzrosły)
- ….. kocham Cię (próbowałam załagodzić najlepiej jak
potrafiłam)
- Nie denerwuj mnie.
- Przepraszam. No przepraszam. Byłam pewna, że się nie uda,
dziewczyny mówiły, że na pewno mam limit!
Zamilkliśmy na 5 długich minut.
- Nie poradzimy sobie w życiu.
- Poradzimy – pocieszyłam M. – Tylko trochę naokoło i
dłużej.
P.S. Dziewczyny mam dwie rady dla Was. Po pierwsze: jeśli
domyślacie się, że kupicie suknię ślubną, to na wszelki wypadek weźcie ze sobą gotówkę. Po drugie: nie mówicie swoim facetom ile kosztowała sukienka
(ani welon ani żadne takie). Tak jest po prostu bezpieczniej. Musicie mi uwierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz