Wstałam rano z planem nowej JA.
Trzeba zacząć zmieniać swoje
życie (jakby mało mi się miało zmienić w najbliższym czasie), a przede
wszystkim – pokonywać swoje słabości. Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że
największą z nich jest moje spóźnialstwo.
No więc wstałam. Przedziwnym cudem
wyrobiłam się szybko, choć wcale nie obudziłam się wcześniej (część zasług
przypisać można suchemu szamponowi do włosów – chwała jego bohaterom!). Dość
sprawnie uporałam się też ze spiskiem przeciwko wszelakim produktom Ziaji –
stado czerwonych buntowników zastało uciszone fluidem i porcją wapna.
Wszystko szło gładko.
Z domu wyszłam sześć minut przed
czasem. SZEŚĆ MINUT. Nie trzy. Sześć. Szłam
wolnym krokiem. Podziwiałam przyrodę a w głowie powtarzałam jak mantrę: Jesteś
zwycięzcą! Jesteś zwycięzcą! Szłam prostą drogą a w tle leciała piosenka
opisująca moje życie. Byłam żywym, optymistycznym teledyskiem.
Całą tą dumą z własnej osoby,
która aż ulatywała mi uszami, musiałam się z kimś podzielić. Musiał mnie docenić ktoś jeszcze. Ktoś, kto
wiecznie narzeka na moje spóźnialstwo. I roztrzepanie.
M. Oczywisty wybór.
- M. jestem już na przystanku!
Robię dramatyczną pauzę, ale
uświadamiam sobie, że przecież M. nie wie, o której miałam mieć autobus.
- Trzy minuty przed czasem!
Normalnie bym dopiero wychodziła z domu! A już jestem! – ćwierkam radośnie do
słuchawki. Moja intencja jest oczywista i M. ją rozumie.
- No gratulacje! Niesamowite, że zdążyłaś!
Tak właściwie to dopiero wtedy
doszłam na przystanek. Muszę przyznać, że byłam nieco zawiedziona, że nie czeka
na mnie Zygmunt Chajzer z kwiatami w rękach, gratulujący mi wykonania zadania w
programie Twoja Chwila Prawdy. W ogóle nikt tam na mnie nie czekał i nie bił mi
braw. Pod wiatą siedziała tylko mała, smętna dziewczynka, która nie uraczyła
mnie nawet krzywym spojrzeniem.
Ale nie przejmowałam się. Plan
nowej ja był w toku. Jestem zwycięzcą. Dalej wesoło trajkotałam do słuchawki.
- Nie dzwonię tylko po to żeby Ci
to powiedzieć (oczywiście, że po to). Chciałam Ci jeszcze powiedzieć o
kwiatach. Czy ty wiesz, że są już przebiśniegi i krokusy?!
- Myszko. Ja nie wiem co to jest.
Tysiąc razy go tym katowałam a on
jak zwykle przefiltrował to i wylał razem z potokiem innych słów.
- No przebiśniegi to są takie
ładne. Mają zieloną łodyżkę i taki biały kwiatek jak dzwoneczek. I ten kwiatek
tak zwisa jak zwiędnięty kwiat od Ciebie, ale to tylko pozory. A krokus… krokus
to taki karłowaty tulipan. I były pomarańczowe i białe…
- Tulipan?
Dałam już sobie spokój z tym
tłumaczeniem. Wiedziałam, że gdyby moje życie zależało teraz od tego, że M.
musi opisać któregoś z tych kwiatów, przepadłabym bezpowrotnie. Ale nadal
niczym się nie przejmowałam.
- I te kwiaty tak na mnie patrzy….
KURWA.
Rozłączyłam się.
Nikt nie czekał na mnie na
przystanku. Nikt nie czekał na przystanku. Jestem na złym przystanku!
Odwróciłam się i zobaczyłam go. Właśnie
skręcał na przystanek. Nie mój przystanek. Na szczęście codzienna wprawa
pozwoliła mi go dogonić łamiąc przepisy jedynie trzy razy. Nawet zadyszki nie
miałam.
Oddzwoniłam do M. Nie bawiąc się
w konwenanse, zapytał krótko i tylko z odrobiną rozbawienia w głosie.
- Zdążyłaś?
Nie mam pojęcia skąd wiedział. Jakby
to było coś oczywistego. Właściwie to muszę się zastanowić co z tym planem
nowej ja. Widocznie los tego ode mnie nie wymaga i kocha mnie taką zawsze
chwilę spóźnioną.
I M. też mnie taką kocha. Chyba.
Dokładnie... chyba;)
OdpowiedzUsuń