Były to jedne z najpiękniejszych wakacji mojego życia.
Mimo iż mieszkamy minutę drogi od siebie, poznaliśmy się na
kolonii. W górach. Trafiliśmy do wspólnej grupy. Ja byłam na takim wyjeździe
pierwszy raz, On – był tam starym
wyjadaczem. Wszyscy Go znali i On znał
wszystkich. Ja byłam dość nieśmiała, grzeczna, On – wygadany, dusza towarzystwa
i lider męskiej części grupy Palestyńskich Pierdół.
Nie od razu mi się spodobał. Przyjechałam na kolonię z
przyjaciółką i koleżankami, nie jechałam tam szukać miłości. Poza tym, przyznam
szczerze – spodobał mi się inny. Wymuskany goguś, dziś to wiem, ale jestem dla
siebie wyrozumiała.
Goguś może i mi się podobał, ale to z Nim bawiłam się
świetnie. Mieliśmy to samo poczucie humoru. Razem smarowaliśmy pastą innych
kolonistów. Razem odsiadywaliśmy kary za drobne przewinienia. Przekomarzaliśmy
się podczas zakazanych, koedukacyjnych spotkań w dziewczęcej sali. Razem rzucaliśmy
się na jedzenie w stołówce (no dobrze, to robiła cała grupa). Razem tańczyliśmy
na deptaku w Krynicy Zdroju (och, wiem, że stał za mną i patrzył na mój tyłek).
Adorował mnie. Na swój własny, specyficzny sposób. Nazywał
„wymiarówką” (romantyzm XXI wieku), chciał mnie siłą ogolić (wylądowałam już z
nałożoną pianką na twarzy) i wrzucić do brudnej wody po świeżo wypranych
skarpetkach. Nosił mnie na rękach tak, że raz uderzyłam głową w szafkę, innym
razem – w futrynę.
Nie wiem co między nami wtedy było. Na pewno coś iskrzyło.
Och, no dobrze. Zawrócił mi w głowie. To pierwszy chłopak,
który mnie adorował. Czułam się piękna i fajna.
Powrót z kolonii był dla mnie męką. Przez te dwa tygodnie
działo się tyle rzeczy. A potem wróciłam do domu i szarej rzeczywistości. No
było podwórko, mnóstwo koleżanek, ale kolonia to było dla mnie coś nowego i
wspaniałego.
Pisaliśmy ze sobą jeszcze jakiś czas. Ale zmiana otoczenia
zrobiła swoje i straciliśmy kontakt.
Działo się to 10 lat temu, byliśmy dzieciakami. Ja miałam
zaledwie 13 lat, On jeszcze nie dotarł nawet do 16.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz