Niedziela . Wracam z siłowni. W korytarzu stoi
zirytowana mama w pełnym rynsztunku – kurtka, czapka, ciepłe buty.
- Gdzie ten ojciec? Ile można gadać z kolegami?
Muszę wyjść a sos mi się gotuje!
- Ja wychodzę dopiero o 12:20. Zostaw mi ten sos.
Jak tata nie wróci, to go po prostu wyłączę.
- Nie wyłączysz. Zapomnisz. (nie wiem skąd takie
oskarżenia…)
- Wyłączę! Obiecuję!
- No dobra. Tylko wiesz, to tak trzeba kurek do
końca przekręcić. W prawo! Do okna w sensie.
- Maaaamooo! Mam 23 lata, gotowałam na tej kuchence
milion razy. Wiem jak ją obsługiwać.
- No dobra, dobra.
PUNKT 12:20. Nie wcześniej i nie później.
Telefon. Odbieram i nie bawiąc się w konwenanse od
razu mówię:
- Tak mamo, wyłączyłam sos. Nie, nie ma taty. Tak,
też uważam, że to skandal mieć kolegów i z nimi rozmawiać.
- A. Wyłączyłaś. No to dobrze.
Mamy to mamy. Zawsze będą nas traktować jak małe
dzieci. Za to je w końcu kochamy, prawda?
To samo przyjdzie... samo się ułoży... Gdy już wszystko to co trzeba zrobić na teraz sie poukłada, znajdzie się czas na te wszystkie inne ważne rzeczy. Na pewno.
OdpowiedzUsuń