- Chciałabym
faceta takiego jak ty. Brałabym ciebie. Tylko nie masz penisa.
- No nie mam. Wybacz.
Mam za to inne fajne rzeczy.
Jakie? Ano właśnie…
Idąc do pracy rozmawiałam
z K. Jak to w życiu bywa, rozmowa zeszła na tematy damsko – męskie. A że
znamy się jak łyse konie i niejedno razem przeszłyśmy, rozmawiamy otwarcie i
bez owijania w bawełnę. Na tapecie znalazł się temat… właśnie, czego?
Szukałyśmy właściwego
słowa. Zgodnie stwierdziłyśmy, że „myszka” brzmi infantylnie. To samo jest z „cipką”.
Przed oczami staje mi mała dziewczynka i staram się szybko odgonić ten obrazek.
Można też mówić o „dziurce”, „szparce” lub „norce”. Anatomicznie to by się nawet
zgadzało. Ale nadal jest to infantylne i kojarzy się z myszką (nieoczekiwana zamiana
ról), która ucieka do domku. Czujecie to nagromadzenie zdrobnień?
Jako dziecko (z
tego miejsca chciałabym podziękować swojej mamie i wszystkim mamom małych
dziewczynek, które również były karmione tym okropnym słowem) słyszałam, że mam
„psiochę”. Litości. Psiocha?
Można jeszcze kreatywniej.
A. w dzieciństwie słyszała, że ma „umyć gitarkę”. Powinna wymyć pudło rezonansowe
czy wystarczy przetrzeć struny?
Gdyby ktoś był
głodny polecam „pierożka”.
Ja podziękuję.
Można też podejść
do tego inaczej. Ginekologicznie. Mówisz „pochwa” a ja widzę badanie
cytologiczne. Krocze kojarzy mi się tylko z pękaniem podczas porodu. Ewentualnie
kopniakiem, ale to raczej nie z naszym wyposażeniem.
Jest jeszcze „łono”.
Nie mogę się zdecydować czy kojarzy mi się bardziej z łonem Abrahama (i tu
pojawia się dysonans) czy obleśnym informatykiem, który próbuje poderwać moją
K. na hasło w krzyżówce.
Ostatecznie
zostaje język rynsztokowy. „Cipa”. „Pizda”. Krzywię się, gdy to piszę, choć
przecież to normalne słowa. Mają jednak wielką moc. Nie chcecie tego słyszeć od
facetów, prawda?
Z penisem nie ma
takiego problemu. Penis to penis. Można nazwać go „kutasem” lub „pindolem” i
wtedy brzmi jak z taniego pornosa. Ale penis jest okej. Neutralny. Nie deprymuje,
ale nie jest infantylny. Czyli można.
Dlaczego więc z określeniem
waginy jest tyle problemu? Dlaczego ucieka się od używania tego słowa obchodząc
się z nim jak z jajkiem, ratując się określeniem „tam na dole”? Czy to kwestia
ubogiego słownika?
Kiedyś waginy
uważane były za brudne i grzeszne, dziś feministki organizują Dni Cipki, a ich
bardziej radykalne koleżanki wykrzykują, że „mają cipę i się jej nie wstydzą”. Czy
nie ma jakiegoś kontinuum między infantylnością a wulgarnością?
Szanujmy je i dbajmy o nie. Dają nam rozkosz i najpiękniejszy dar w postaci dziecka. Więc nie możemy się wstydzić tego, co mamy w majtkach. Nie, żeby się
tym afiszować. Ale nie wstydzić. To nic złego, nic grzesznego. I nie
dziecięcego.
Jestem kobietą.
I jestem z tego
dumna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz