środa, 13 stycznia 2016

Szanuj swoją gitarkę




- Chciałabym faceta takiego jak ty. Brałabym ciebie. Tylko nie masz penisa.
- No nie mam. Wybacz. Mam za to inne fajne rzeczy.

Jakie?  Ano właśnie…

Idąc do pracy rozmawiałam z K. Jak to w życiu bywa, rozmowa zeszła na tematy damsko – męskie. A że znamy się jak łyse konie i niejedno razem przeszłyśmy, rozmawiamy otwarcie i bez owijania w bawełnę. Na tapecie znalazł się temat… właśnie, czego?

Szukałyśmy właściwego słowa. Zgodnie stwierdziłyśmy, że „myszka” brzmi infantylnie. To samo jest z „cipką”. Przed oczami staje mi mała dziewczynka i staram się szybko odgonić ten obrazek. Można też mówić o „dziurce”, „szparce” lub „norce”. Anatomicznie to by się nawet zgadzało. Ale nadal jest to infantylne i kojarzy się z myszką (nieoczekiwana zamiana ról), która ucieka do domku. Czujecie to nagromadzenie zdrobnień?

Jako dziecko (z tego miejsca chciałabym podziękować swojej mamie i wszystkim mamom małych dziewczynek, które również były karmione tym okropnym słowem) słyszałam, że mam „psiochę”. Litości. Psiocha? 

Można jeszcze kreatywniej. A. w dzieciństwie słyszała, że ma „umyć gitarkę”. Powinna wymyć pudło rezonansowe czy wystarczy przetrzeć struny? 

Gdyby ktoś był głodny polecam „pierożka”.
Ja podziękuję.

Można też podejść do tego inaczej. Ginekologicznie. Mówisz „pochwa” a ja widzę badanie cytologiczne. Krocze kojarzy mi się tylko z pękaniem podczas porodu. Ewentualnie kopniakiem, ale to raczej nie z naszym wyposażeniem.

Jest jeszcze „łono”. Nie mogę się zdecydować czy kojarzy mi się bardziej z łonem Abrahama (i tu pojawia się dysonans) czy obleśnym informatykiem, który próbuje poderwać moją K. na hasło w krzyżówce.
Ostatecznie zostaje język rynsztokowy. „Cipa”. „Pizda”. Krzywię się, gdy to piszę, choć przecież to normalne słowa. Mają jednak wielką moc. Nie chcecie tego słyszeć od facetów, prawda?

Z penisem nie ma takiego problemu. Penis to penis. Można nazwać go „kutasem” lub „pindolem” i wtedy brzmi jak z taniego pornosa. Ale penis jest okej. Neutralny. Nie deprymuje, ale nie jest infantylny. Czyli można.

Dlaczego więc z określeniem waginy jest tyle problemu? Dlaczego ucieka się od używania tego słowa obchodząc się z nim jak z jajkiem, ratując się określeniem „tam na dole”? Czy to kwestia ubogiego słownika? 
Kiedyś waginy uważane były za brudne i grzeszne, dziś feministki organizują Dni Cipki, a ich bardziej radykalne koleżanki wykrzykują, że „mają cipę i się jej nie wstydzą”. Czy nie ma jakiegoś kontinuum między infantylnością a wulgarnością?

Szanujmy je i dbajmy o nie. Dają nam rozkosz i najpiękniejszy dar w postaci dziecka. Więc nie możemy się wstydzić tego, co mamy w majtkach. Nie, żeby się tym afiszować. Ale nie wstydzić. To nic złego, nic grzesznego. I nie dziecięcego.

Jestem kobietą. 

I jestem z tego dumna.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz