wtorek, 15 września 2015

Mam czas

Różnice między płciami są fajne. Ja oglądam serial albo jakiś makijażowy filmik na YT, a M. w tym czasie śledzi grę w najnowsze GTA. Ja lubię dramaty i filmy psychologiczne, On - akcję i sci - fi. Ja myślę na przód, planuję, a M. mi te plany spontanicznie zmienia (lub o nich zapomina). Nie jest nudno, uzupełniamy się.
Ale te różnice czasami powodują, że mamy ochotę zabić. Na tysiące sposobów.
Albo chociaż obdarzyć soczystym oklaskiem. W policzek rzecz jasna.
W ostateczności pozostaje nam opadnięcie rąk, wzrok skierowany ku Opatrzności (w poszukiwaniu cierpliwości) i bardziej lub mniej ciche westchnięcie.
Tydzień temu, łaskawie dla M. wybrałam to ostatnie. Co nie było proste. Choć może zdecydowało  to spojrzenie ku Opatrzności, wszak stałam akurat w kościele.


Wesele. Jeszcze nie nasze. Dobrych kumpli z osiedla, znamy się od dzieciaka. Ślub na 16:00, także mamy czas. JA mam czas. Dobra, nie mam, ale sobie radzę. Ale od początku.

Zarówno tydzień wcześniej, jak i dzień wcześniej pytam Narzeczonego, czy może zdecydował, co zakłada na ślub. Niby dla faceta prosta sprawa, ale garnitur M. jest OKROPNY. Tak więc wiemy oboje, że batalia z ubiorem nie będzie łatwa. Ja wiem. On chyba nie, bo w obu przypadkach bagatelizuje sprawę, twierdząc, że "ma czas". Ja, niczym Nostradamus, potrafię przewidzieć już nadchodzącą katastrofę. Ale milczę.
Dodam tylko, że na sobotni weselny poranek mój mężczyzna zaplanował sobie jeszcze siłownię (wszak rzeźba rzecz najważniejsza!).

Dzień ślubu. Godzina 13:30. Zmierzam właśnie w świeżo ułożonej fryzurze (dzięki U.!) do domu. Dzwoni telefon.
- Kara przyjdziesz do mnie mnie ostrzyc?
- Dzisiaj?!
- No tak. To jak?
- Chyba ocipiałeś z radości. Właśnie wracam do domu. Muszę umalować Kasię, Julkę i Anię. No i Anię uczesać. Nie wspomnę o ogarnięciu  siebie i przebraniu się za kobietę.
- No tak, dla innych to Ty masz zawsze czas a potem się spóźniasz! Aaaaa, dobra! (wciąż słyszę nadąsany ton M.)

Godzina 15:15. Na 15:30 umówiliśmy się z resztą w kościele (na ślubie pełniliśmy wazne funkcje dodatkowe). Telefon.
- Karolina! Którą koszulę mam założyć?!?!
- (spokojnym tonem, choć sama nie mam pojęcia, jak się na to zdobyłam) Dopiero się ubierasz?
- ....
- Załóż jakąś na krótki rękaw. Tą szarą lubię.
- Chciałem tą czerwoną...
- Za ciepło Ci będzie.
- Nie no, ja lubię tą czerwoną.
- (wciąż spokojnie) To po co dzwonisz i się mnie pytasz, skoro już wybrałeś? Załóż czerwoną i się pospiesz. Jest 15:16. 
- No przecież wiem!

Dotarłam do kościoła 15:30 (nadal nie wiem jak ja to zrobiłam). M. brak. Godzina 15:40. M. brak. Dzwonię. Dzwonię. Za 28387246 razem odbiera.
- Gdzie Ty jesteś?!
- W domu.
- (tu nie udało mi się już tak spokojnie) Jak w domu? Spóźniony jesteś!
- Ku#wa wiem! Koszulę porwałem o klamkę! Krawat zgubiłem! (tu nastąpiła dłuższa wiązanka, której nie będę przytaczać). Już idę.

Godzina 15:50. Jest! Ubrany w dość przypadkowe zestawienie, aczkolwiek nie prezentuje się tragicznie. Gdy mnie widzi, zamiast przeprosin rzuca tylko "ale się spompowałem na siłowni!", czym ostatecznie wywołuje u mnie białą gorączkę i ochotę na wszystkie wymienione na początku postu kary.

Po ślubie, gdy wszyscy składają już Młodej Parze życzenia, M. pyta mnie cichcem:
- Masz kopertę?
- Jak czy mam kopertę?! Ty miałeś mieć! Pytałam wczoraj czy masz, zapewniałeś, ze tak!
- No tak. Mam.
Uspokojona, wyciągam rękę po kopertę. Biorę.
- Aaaaaandrzeeeej! (to takie moje pieszczotliwe określenie na M.) co to jest?!?!?!?!
Oglądam kopertę. No koperta. Z okienkiem. Od rachunków.
Szczęście, że wspomniana Opatrzność (lub znajomość mojego M. i całej męskiej populacji) kazała mi wziąć ze sobą zaproszenie. Śliną zmazałam ołówkowy podpis naszych imion na odwrocie i wymieniłam zaproszenie na gotówkę.
Spojrzałam bezradnie na M. i powiedziałam tylko:
- Porozmawiamy o tym jutro.
- (nieświadomy chyba mojego cierpienia) Dlaczego jutro?
- Bo dziś chcę się dobrze bawić. Proszę Cie tylko o jedno.
- Co?
- Na nasz ślub przygotuj sobie ubrania wcześniej i nie spóźnij się, dobrze?
Dałam Mu buziaka i poszliśmy składać życzenia w skomponowanym w 5 minut ubiorze M., wręczając Młodym ich własną kopertę.

A potem dobrze się bawiliśmy.


EDIT: Krawat się znalazł. W mojej szafie. Ale to już nieistotny szczegół.



1 komentarz: